WIERSZE
MOGĘ POKAZAĆ C SWIAT
Mogę pokazać Ci świat
odwrócony jak w oku kota
mogę przynieść zapach lata
uwięziony w butelce po winie
mogę dać zaklętą w literach energię
mogę pojawić się w snach
mogę
od słowa przeminąć
NIC NIE ROZUMIEM
A wiec odchodzisz
na palcach
po cichu
bezszelestnie
nie tłuczesz porcelany
nie krzyczysz
nie wyprowadzasz się z szafy
po prostu znikasz
robisz się mały jak świerszcz
mglisty jak sen niedbały
jeszcze w pamięci wczorajszy dzień
jeszcze cień uczucia
topionego w rumie
i nadzieja zasadzona w doniczce na oknie
że to wszystko zrozumiem
DONOS
Piszę do Ciebie Panie donos
donos na całe stworzenie
na kulawego psa pod płotem
na przegrane wojny
na zgwałcone kobiety
na krzyż Twojego Syna
na powracające zimy uczuć
i na mój los
piszę donos,
piszę donos
piszę donos
na ułomnego Boga
ukrytego w geniuszu ciszy
KONIEC FASOLKI PO BRETOŃSKU
Zmawiam w barze mlecznym
wieczne odpoczywanie
nad pustym talerzem
opróżnionym ze wspomnień
zamawiam Boga
przychodzi kelner ubrany na biało i mówi
że jest prorokiem
Być prorokiem we własnej knajpie
jest najtrudniej
przepowiada koniec fasolki po bretońsku
W ogromnym kotle
na którym metalową łyżką
marsz Dąbrowskiego wygrywa Lucyfer
nie ma nic
TO SIĘ JESZZCZE MOŻE ZDARZYĆ
Tak jak wiosna
tak jak wiosna
możesz mi się znów przytrafić
znowu mogą barwy lata
zmieszać nas do granic wstydu
znów możemy cienie łapać
rozczochraną łąkę czesać ręką Boga
deszczu kroplom kłaniać się
I sobie dziwić
ANIELE BOŻY
Gdzie jesteś
który jesteś
na straży kogo stoisz
czyich słuchasz poleceń
jaką masz moc
serce
kontakty
dlaczego mnie nie chronisz
aniele mój boży
PALEC PROBOSZCZA
Grają Bogu na nerwach
na organach
już nie może staruszek wytrzymać
więc się wierci na mszy
Chciałby uciec na łąkę
za stodołą spotkać świerszcza
zamoczyć nogi w potoku
A tu groźny palec proboszcza
przywołuje spokój ducha
KOT LUNATYK
Mój kot lunatyk
znowu wróblom naubliżał
sponiewierał staruszkę lipę
obudził pszczeli rój
Chwyciła się za głowę
z kapliczki przy drodze
Agnieszka Święta
gdy rano klęcząc przed nią
przysięgał
że nic z nocy nie pamięta
ZAMKNĘ Z TOBĄ W SZAFIE SIĘ
Nie przychodzisz do mnie za długo
nie wiem nawet czy Cię spotkam na ulicy
czy napiszę wiersz o Tobie
Czy Cię zgadnę ?
Może jutro?
Będę mogła być dla Ciebie
i strzelimy pogawędkę taką sobie
wypijemy jakieś nienajgorsze wino
Zamknę z Tobą w szafie się
i na wieczność chwili zasnę
DO ŚWIĘTEGO WALENTEGO KANTYCZKA
Walenty, od miłości święty
od marcowych kotów
od roztargnionych kochanków
grajków podokiennych
od listów i pocałunków
od wyzwań, zdrad i szeptów
od grzechów w krzakach agrestu, w krzakach agrestu
mnie daj trochę spokoju
uśpij serce na chwilę
jeśli znowu nam kochać
niech trwa to krótko
niech minie
sam rzuć aureolę w rzekę
i wyjdź z obrazka ram
utop żądze w kieliszku
lub zakochaj się sam
NIE WYRZUCAJ MNIE JESZCZE
Nie wyrzucaj mnie jeszcze
w kredensie masz tyle miejsca
tam się schronię
schowasz mnie w kubku bez ucha
tego na stare grosze
gdy Ci będzie coś grozić
w porcelanę zadzwonię
będę smutki odpędzać i pająki
odmierzać czas na palcach
prawej ręki
a gdy zasnę wyniesiesz
mnie na dłoni
położysz na parapet
lub po prostu roztrwonisz
TO JUŻ WSZYSTKO
Gdybym mogła zetrzeć Cię w pył
i schować w pudełku po kawie
przyprawiałabym Tobą każdy dzień
zażywałabym Cię na sen
na smutki, niestrawność i zgagę
twoje myśli, niestrawność i zgagę
twoje myśli uczucia starte w mak
nie bolałoby tak
nie karciłyby mnie Twoje oczy
mogłabyś Cię do kina nawet brać
szeptać czule podnosząc wieczko
a wychodząc z mieszkania
mogłabym machać codziennie
chusteczką
a gdy w końcu ujrzałabym puszki dno
uroniłabym łzę
i pomyślałabym, że
to po prostu
już wszystko
OTO SERCE
Wielkie jak Bóg
małe jak strapienie
ludzki skurcz
kilka gwoździ wielki ból
wiszące na krzyżu uczucia
wyprane z rażących barw
PISZĘ DO CIEBIE Z OGRODU
Piszę do Ciebie z ogrodu
niekończących ścieżek możliwości
piszę znad brzegu strumyka
który biegnie jak czas donikąd
piszę z przestrzeni ograniczonej niebem
Na akacjowym liściu
przesyłam ciszę
SŁOWA ŁZAMI PŁACZĄ
Twoje słowa wysuszone
jak korale jarzębiny
nic nie znaczą
wiszą teraz nad kredensem
zniewolone pajęczyną cudzych myśli
i ludzkimi łzami płaczą
***
Nie jestem poetą
nie jestem kobietą
ani mężczyzną
chciałabym być trawą
albo deszczem
przemianą
nie jestem
nie mogę
nie mogę być tańcem
nie mogę być strumieniem
ani tratwą
chciałabym tak móc
aż po kres
nie wolno mi chcieć
nie jestem dzieckiem
nam lata
choć nie wierzę w czas
mam obowiązki
choć i tak nie zdołam
mam katar
choć to nie jest śmierć